DZIEŃ KOTA

DZIEŃ CHODZĄCEGO WŁASNYMI DROGAMI

17 lutego obchodzimy go w Polsce po raz ósmy.Wymyślony i celebrowany przez tych, którzy mają kota na punkcie kota. Po co?By ich wielbiciele mogli je obdarować dodatkową miseczką ich ulubionego przysmaku i dodatkową porcją pieszczot. Także po to, by przekonać do nich ignorantów i sceptyków.

Bo są  to stworzenia wspaniałe i niezwykle predysponowane do tego, by pełnić w naszym życiu szczególną rolę. W sferze egzystencjalnej, emocjonalnej i estetycznej. Na przestrzeni dziejów różnie je traktowano. W starożytnym Egipcie otaczane były czcią jako towarzysze Bastet, bogini miłości i płodności, przedstawianej jako kot lub kobieta z głową kota.

W Bubastis, mieście ich największego kultu, odkryto nawet cmentarzysko kocich mumii.W średniowieczu popadły w niełaskę jako domniemani wspólnicy diabła i czarownic. Zostały prawie wytępione, co doprowadziło do kosmicznych plag gryzoni i szalejących epidemii.Zawsze występowały w sztuce, inspirowały artystów stając się bohaterami niezliczonych dzieł literackich i plastycznych. Przypomnę choćby znanego wszystkim dzieciom sprytnego kota w butach, czy skrajnie niezależnego kota z Cheshire w „Alicji w krainie czarów”, wreszcie łobuza Behemota w „Mistrzu i Małgorzacie” Bułhakowa. Koty kochali: Dante Alighieri, Francesco Petrarka, Tomasz Grey, Honore Balzak, Wiktor Hugo, Aleksander Dumas (syn), Mark Twain, Ernest Hemingway, T.S. Elliot, Colette, Melchior Wańkowicz, Wisława Szymborska…, wymieniać by można bez końca. A znacie Państwo cudownie czułe kocie wiersze obecnie tworzącego poety Franciszka Klimka („Mruczę, więc jestem”)? A rzucił Wam się kiedyś w oczy magazyn „Koci Świat”? Od lat co miesiąc dostaję go do skrzynki i każdy czytam od deski do deski. Niby ile można na ten sam temat? Widać na koci temat można.Także malarze i rzeźbiarze chwalili koty w swoich dziełach. Ich wizerunki możemy znaleźć u takich mistrzów jak: Brueghel, Van Eyck, Veronese, Velasquez, Durer, Steen, Rembrandt, Ingres, Goya, Van Gogh, Renoir, Matisse, Manet, Monet, Rousseau, Chagall, Gauguin, Klee, Picasso i wielu, wielu innych.

Czasem i kompozytorzy znajdowali natchnienie w „kociej muzyce”, czego przykładem może być przezabawny duet „Miau” Gioacchino Rossiniego. W czasach nam bliższych musical „Cats” Andrew Lloyda Webbera był najdłużej wystawianym przedstawieniem na londyńskim West Endzie  i w dalszym ciągu święci triumfy na światowych scenach.Miłośnikami kotów byli wielcy przywódcy i politycy. Oraz uczeni, np. Izaak Newton czy Maria Skłodowska Curie. Nikt z wrażliwych, niezależnych i twórczych ludzi nie potrafił i nie potrafi oprzeć się ich urokowi.

Są obecne w naszej przestrzeni intymnej – głowach, sercach, domach i w przestrzeni publicznej – coraz częściej rezydują w bibliotekach, sklepach, domach pomocy społecznej, jako koty wolno żyjące zamieszkują piwnice i podwórka. Niestety zapełniają też schroniska dla bezdomnych zwierząt. Dlatego cieszę się, że w Dniu Kota mówi się nie tylko o wypieszczonych pupilach, ale też zwraca uwagę na ten smutny problem. I cieszę się, że  powoli zmienia się świadomość społeczna, że niektóre miasta tworzą i realizują programy pomocy dla bezdomnych kotów, że ludzie zostawiają im na zimę otwarte okienka piwniczne, karmią i sterylizują i że zamiast kupować, adoptują koty ze schronisk.

Ze mną mieszka ich cztery, a właściwie czworo: Lucy czyli Lucynka, Lili czyli Lilka, Lola i Klapek  (bo ma jak Miś Uszatek oklapnięte uszko). Wszystkie są życiowymi rozbitkami, biedakami po przejściach. Każdy cudowny i zupełnie inny. Odkąd są częścią mojego życia, wiem, na czym polega stoicyzm. Bo to właśnie one wnoszą do domu błogosławiony spokój. I ciepło. Zarażają łagodnością i delikatnością.

Otwieram drzwi: rzucają się na mnie, skaczą, hałasują moje trzy suczki. Za nimi cichutko i z wdziękiem, jak zawsze, przysiadły w oczekiwaniu koty. Wpatrzone we mnie złote i zielone oczy obiecują, że będą tak czekać, z miłością ale i dystansem, do końca świata.Kiedy psy już sobie pójdą, zbliżają się: wyprężone ogonki, pocieranie łebkami o dłonie, muskanie wąsikami, czasem wreszcie, dla kontrastu, „tańce i kuksańce”, cała urocza, zabawna ceremonia powitania. No i to mrrruczenie…

To mruczenie to najsłodsza muzyka i najskuteczniejsza kołysanka. Kiedy jestem smutna, zmęczona lub chora, kiedy wracam po ciężkim i nerwowym dniu, koty kładą się koło mnie, na mnie i „włączają motorki”. Miłe, jednostajne dźwięki otulają głowę, towarzyszące im subtelne drgania przenikają ciało i już po chwili odpływam w ramionach snu.

Nie oszukuję: koty to najlepsze depresanty i w ogóle terapeuci. Felinoterapia nie jest już tylko kwestią wiary, jej skuteczność potwierdzają badania medyczne. Wiadomo, że kontakt z kotem poprawia krążenie, wyrównuje ciśnienie, rytm serca. Częstotliwość dźwięku ich murmuranda wpływa na szybsze gojenie ubytków w masie kostnej. Już sama ich bliskość, dotyk miękkiego futerka, fascynująca uroda, wyrafinowana elegancja ruchu, hipnotyzujące spojrzenie czy wreszcie wesołe, pełne inwencji zabawy rozbrajają, uwalniają z napięć, lęków i bólu. Wyciszają i przywracają równowagę. Kot ułatwi nawiązanie kontaktu z autystycznym czy w inny sposób niesprawnym dzieckiem, pomoże przywrócić radość życia starszej, samotnej osobie.

Nie wierzycie? Przekonajcie się sami!

Renata Markowska (przy bardzo aktywnej współpracy kocich przyjaciół i terapeutów)